| Źródło: Urząd Gminy i Miasta Krotoszyn
W Krotoszynie stracono czarownice
Znachorka cieszyła się wśród ludzi poważaniem i szacunkiem, a jej obecności nie mogli znieść tylko miejscowi lekarze, którym odbierała klientów. Rychło więc zaczęli szerzyć plotki na temat rzekomych konszachtów znachorki z diabłem i z mocami piekielnymi, zwąc ją wiedźmą i czarownicą. Kiedyś zdarzyło się, że Kunegunda wracając z lasu przechodziła koło trzech stojących obok siebie na niewielkim wzgórzu wiatraków, mielących zboże dla okolicznych mieszkańców. Młynarze, którzy zdążyli już nasłuchać się tego i owego od medyków, poczęli lżyć znachorkę, a jeden nawet poszczuł ją psami. Kunegunda pozostawała niewzruszona, dopóki nie padł pierwszy kamień, którym została uderzona. Wtedy odwróciła się do młynarzy i zawołała: "Strzeżcie się! Niebawem jeden z młynów pochłonie pożar i nigdy nie będzie tu już trzech wiatraków!".
Niedługo rzeczywiście jeden z młynów spłonął od uderzenia pioruna. Odbudowano go, ale już w następnym roku spalił się inny młyn. Również został odbudowany, ale nie upłynęło wiele czasu, kiedy spłonął trzeci wiatrak. Pożary i odbudowy powtarzały się przez kilka lat, dopóki ktoś nie przypomniał sobie proroczych słów Kunegundy, spoczywającej już wtedy na cmentarzu. Zaniechano więc odbudowy kolejnego spalonego młyna i od tamtej pory na wzgórzu stały tylko dwa wiatraki.
7 Października 1690 roku na stosie została spalona Zosia Kowalka, jej siostra Magda Sobkowska i Zofia Bojadłowa z Rozdrażewa. Posądzone o czary kobiety wcześniej były poddawane torturom.
Wzmianka o czarownicach dotyczy również Koźmina. Podobnie jak w wielu innych miastach i miasteczkach wielkopolskich, również w Koźminie w czasach wczesnonowożytnych dochodziło do oskarżeń i procesów o czary. Po przejrzeniu zachowanych ksiąg miejskich i ławniczych Koźmina okazało się, że zawierają one niepojawiające się dotąd w literaturze przedmiotu informacje o procesach o czary przeprowadzonych w obu ówczesnych miastach Koźmina. Bez wątpienia na początku XVII w. w Koźminie Wielkim i w Nowym Mieście Koźminie oraz w okolicy wiara w potęgę diabła oraz w czarownice, które uważano za jego wspólniczki, była już rozpowszechniona, tak zresztą jak w całej Wielkopolsce. W pobliskich wioskach toczyły się procesy o czary, w których sądził sąd wójtowskiz Koźmina Wielkiego. Potwierdzają to wpisy zawarte w księdze akt sądu i urzędu wójta oraz ławy w Koźminie Wielkim z lat 1618-1646.
Niejaka Banina została powołana przez oskarżoną o czary Moczkę. Broniąc się przed tym oskarżeniem, stanęła przed powołującą ją kobietąi prosiła: „Jako masz iść na sąd Boży, [powiedz] jeśliż ty mnie widziała na Łysej Górze, tak jakoś mnie twierdziła”. Moczka wówczas odpowiedziała: „żem cię niewidziała i jako żywo na cię nic nie wiem i wolną cię czynię od tego powołania mego i nie chcę cię brać na swoją duszę”. Banina poprosiła obecnych przy tym ławników,aby zechcieli poświadczyć słowa Moczki przed wójtem, a ich oświadczenie zostałowpisane do ksiąg wójtowskich, co też się stało.
Nie można jednak wykluczyć, że chodziło o proces, który przeprowadzony został w drugiej połowie 1621 r. w szlacheckiej wsi Bułaków, odległej od Koźmina około 10 km. Oskarżona o czary była tamtejsza mieszkanka Zofia Dopieralina.
Sąd ławniczy z Koźmina Wielkiego oświadczył, że sądzona i spalona za czary Dopieralina najpierw powołała Dorotę Matysewą (Matysz) z Bułakowa, lecz następnie ją odwołała. Uczynić to miała dwukrotnie, najpierw w trakcie drugich tortur, potem tuż przed wykonaniem wyroku. Stwierdziła bowiem, że Matysewa była niewinna, nie bywała na Łysej Górze ani z nią „żadnej społeczności nie miała w czarach”. Ci sami ławnicy koźmińscy tegoż dnia jeszcze raz oświadczyli przed wójtem Stępockim, że byli świadkami, kiedy to Marusza Mazurka: „idąc z tego świata, a to [ze] strony czarów”, powołała niejaką Ruchową, a następnie ją odwołała. Czy chodziło o ten sam proces co wcześniej, czy też inny, tego niestety nie wiemy.
Kolejny proces o czary w Koźminie Wielkim został przeprowadzony kilka lat później. W styczniu 1632 r. przed sądem burmistrzowskim pojawił się tamtejszy mieszczanin Grzegorz Suchora, który – również w imieniu swej żony Jadwigi – oskarżył Dorotę Bartkową o uczynienie im szkód przez „podlanie domu”. Przepytywany przez członków sądu twierdził następnie, że Bartkowa im „czary pozakopywała”. Wezwano zatem oskarżaną kobietę, która na pytanie, czy przyznaje się do zarzucanych jej czynów, jednoznacznie stwierdziła: „Nie znam, anim mu nic złego nie uczyniła i nie myślała, bo kiedym bym się w czym czuła, nie czekałabym, ale niechaj czyni, co chce ze mną, dostoję mu prawa”. Sędziowie w obliczu tak upartego oskarżyciela postanowili uwięzić Dorotę Bartkową, na co Suchora szczególnie naciskał. Wskazał sądowi na Jana Wioteszkę, który również miał być poszkodowany przez działania Bartkowej. Wioteszka pojawił się przed sądem i zeznał, że zwymyślał Bartkową za „przechowywanie chłopca”. Nie wiadomo, na czym to miało polegać,ale chyba chodziło o zarzut utrzymywania stosunków seksualnych z mężczyzną,który nie był jej mężem. Kobieta odparła mu ponoć: „Pamiętajże, chocia żeś teraz wielki pan, niedługo będziesz podlejszy niźli ja”. Dwa tygodnie później zepsuło się 70 należących do niego skór cielęcych. Po pewnym czasie, gdy mijał Bartkową siedzącą przed domem Grzmiety, kobieta za nim splunęła. Tydzień później zapadł na jakąś dziwną chorobę i przez siedem tygodni leżał złożony niemocą, o świecie nie wiedząc. Bartkowa przyznała, że rzeczywiście splunęła w momencie, gdy Wioteszka przechodził obok niej, ale „nieumyślnie na niego”.„Chłopiec”, którego „przetrzymywanie” zarzucał jej Wioteszka, przychodził do niej tylko po koszule, czasami posiedział, lecz jak stwierdziła: „jam go nie zabawiała”.
Bartkową oddano w ręce kata. Torturowana trzykrotnie, do niczego się nie przyznała. Zgodnie z ówczesnym prawem powinna zostać uwolniona od zarzucanych jej czynów. Suchora jednak upierał się przy swoich zarzutach i chciał składać przysięgę, że Bartkowa jest winna,w końcu jednak za „przyczyną ludzi godnych, tak duchownych, jako i świeckich”, a także ulegając perswazji urzędu burmistrzowskiego i wójtowskiego, zgodził się, aby Bartkową zwolniono z więzienia i nie karano na gardle. Zgodził się również dostarczać kobiecie żywność i leki przez cztery tygodnie, aby mogła zostać wyleczona z zadanych jej ran. Sąd mieszany postanowił jednak, aby po wyleczeniu Bartkowa opuściła miasto z powodu ciążącej na niej złej opinii.
Kolejny znany nam proces tym razem toczył się w Koźminie Nowym. Tam to 11 VII 1690 r. rozpoczął się jeden z nielicznych w całej Rzeczypospolitej znanych nam dokładniej procesów mężczyzny oskarżonego o bycie czarownikiem.
Więcej na temat czarownic można się dowiedzieć z ROCZNIKÓW HISTORYCZNYCH Rocznik LXXXII — 2016 JACEK WIJACZKA(Uniwersytet Mikołaja Kopernika, Toruń)Oskarżenia i procesy o czary w Koźminiew XVII-XVIII wieku.
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj